poniedziałek, 6 sierpnia 2018

Rozdział pierwszy

W jej oczach malowało się pytanie. Igrała z ogniem, który sama stworzyła. Czuła na sobie wzrok pozostałych. Wszyscy wyczekiwali aż odpowie czy się zgadza. Czy będzie marionetką księcia Ratchforda?
Rowena Williams, córka Hansa Williamsa była teraz jedną z najważniejszych osób zebranych w głównej sali. Co parę minut wbijała paznokcie w skórę, próbując powstrzymać się od wyrzucenia każdego z dziennikarzy. Widziała sztuczny uśmiech ojca, który emanował spokojem, gdy odpowiadał na pytania dotyczące zamieszek. Nigdy, ale to przenigdy nie doszło do sytuacji, gdy Mulatka "wkopała się" w cudzą robotę. A mimo to, siedziała teraz na czerwonym fotelu przy biurku, wykrzywiając usta w uśmiechu.

Dwa dni wcześniej...

Rowena i Lysander zostali wezwani do gabinetu ojca. Nie obchodziło jej to, co się stało, ale najwyraźniej starszy brat miał niejasne obawy. Szedł napięty jak struna, a ona przyglądała mu się z zainteresowaniem. Rzecz jasna, większość obowiązków ciążyła właśnie na nim, bo to on był prawowitym dziedzicem Hansa Williamsa. Drobne obcasy czarnowłosej dziewczyny stukały o płytki, w których niemal można by się przejrzeć. Mieszkali w raju. Raju, który miał się okazać obłudą, a wieści musiały nadejść.
- Martwisz się biurokracją? - zagadnęła Lysandra.
Był wysokim i umięśnionym mężczyzną. Jego oczy przyciągały każdą dziewczynę, której jeszcze nie zdążył skusić. Może i było to dość szczeniackie zachowanie, ale Rowena nie miała zamiaru mu przerywać. Szczerze mówiąc, było jej to nawet obojętne. Chciała, żeby ten jeden raz był szczęśliwy. Miał jak zwykle rozmierzwione włosy i zarost sprzed kilku dni.
- Tu chodzi o coś poważniejszego, Row. Jeśli moje teorie się potwierdzą, będę musiał wyjechać na dłuższy czas.
Zdarzało się, że Lysander wyjeżdżał na kilka dni i było to normalne. Wracał nocą (bo przynajmniej wtedy nie zbierał batów od ojca), a potem wszystko wracało do normalnego stanu rzeczy.
- To znaczy? - uniosła podejrzliwie brew.
Nie podobała się jej owa sytuacja. Wystarczająco często zastępowała go w obowiązkach. Teraz pewnie znowu będą ją czekać spotkania z wybitnymi (i jakże hojnymi) przyjaciółmi ojca, którzy byli zdecydowanie nie w jej typie. Obleśne typy z pieniędzmi, którym wydawało się, że mogą wszystko, bo mieli na to fundusze. Sprawiali, że stawała się o wiele ostrzejsza i surowsza. Gardziła nimi, czego Hans nie mógł zrozumieć, a jej matka Danielle po prostu nie wtrącała się w sprawy polityczne.
- Jeszcze nic nie jest postanowione. Po prostu słyszałem o zamieszkach i napadach, a na Meiv nie ogłoszono jeszcze co robić. Prawdopodobnie, ktoś z Wysp zostanie wezwany.
Skinęła głową, nie odzywając się ani słowem. Z całego archipelagu wybrać Moardon? Książę musiał być naprawdę głupi, jeśli to zrobił.
Wyspa, na której mieszkali, była jednym z mniej urodzajnych. Wykopywano złoża węgla, a czasem nawet złota, ale to było niczym w porównaniu do innych. Właśnie tutaj rozprzestrzeniały się nielegalne handle niewolnictwem i trawką. Rowena niejednokrotnie widziała na ulicy podejrzanych typów, trzęsących się jak osiki czy drżących przed nią ze strachu. Wszystko po to, żeby nie wydała ich władcy Moardonu, który miał dość... specyficzny sposób kar.
Uśmiechnęła się pod nosem, gdy oczami ujrzała biedotę błagającą o litość. Próżność - właśnie tym się odznaczała.
- I myślisz, że to będziesz ty? Chcesz tego? - zapytała otwarcie.
Gdyby faktycznie tak było, pewnie ojciec nie wzywałby dodatkowo jej. Zazwyczaj o wszystkim dowiadywała się po owym fakcie. Nie wróżyło to nic dobrego, ale zachowała zimną krew. Była z rodu Williamsów, tam nikt nie pozwalał na słabość.
- Chcę, a muszę to dwie różne rzeczy. Mam obowiązki.
- Tak jak my wszyscy Lysander! - wyrwało się jej. - Ale... jako mój brat mógłbyś odpowiedzieć, czego ty chcesz. To chyba nie jest karane śmiercią, co? - zażartowała.
Co prawda, był to dość kiepski żart, ale starała się rozluźnić sytuację.
- Sojusz Meiv bardzo pomógłby Moardonowi. A ja... nie wiem. Czasem mam wszystkiego dość, ale czy to coś znaczy? Dobrze wiesz, że nasze potrzeby już dawno przestały się liczyć.
Zabolało. Był taki pesymistyczny. Nie miał ochoty na kolejne spotkania z przedstawicielami Wysp, ale nie ośmielił się tego powiedzieć. Rowena wyczytała z jego twarzy to, co się dało. Lysander wiedział, że ojciec nie da mu spokoju. Będzie go katował.
- Może nie musisz tego robić - odparła po chwili.
- Co masz na myśli? - zapytał, patrząc pytająco na siostrę.
- Już moja w tym głowa... - mruknęła z uśmiechem i drepcząc po podłodze, otworzyła wrota do paszczy potwora.

***
Meiv - wyspa otoczona przez wszystkie inne, była najważniejsza. Ktoś na niej ginął? Oddziały żołnierzy z Sinnei, Umybe, Healii, Igily, Suanesu i Moardonu były tam automatycznie wysyłane. Nikogo nie obchodziło, że na pozostałych wyspach też giną ludzie. Kraj, gdzie żył książę, był najważniejszy. Tylko osoba jego wysokości się liczyła. A Rowena tego nienawidziła. Nienawidziła wielu ludzi, niektórych niepotrzebnie, ale on na to zasługiwał. Ściągał na siebie uwagę, udawał, że wszystko w porządku, kiedy umierały niewinne osoby!
Usiadła na fotelu i czekała. Za to Lysander, ta fajtłapa, stał i patrzył na ojca, który był odwrócony do nich tyłem.
- Siadaj - prawie, że wysyczała, ciągnąc go za marynarkę w dół na siedzenie obok.
Chłopak popatrzył się na nią gniewnym wzrokiem, ale ona w odpowiedzi cmoknęła w powietrzu.
- Skończyliście? - zapytał mężczyzna, odwracając się do Roweny i Lysandra.
Miał na sobie wyprasowany, czarny garnitur z białą koszulą w środku. Jego włosy w przeciwieństwie do syna były ułożone. Sprawiał wrażenie oazy spokoju, jak zresztą zwykle.
Rowena uwielbiała przychodzić do jego gabinetu. Wszystko było tutaj poukładane w harmonii. Każda książka czy dokument znały swoje miejsce. Ściany okalała biała farba, która w połączeniu z bambusowym drewnem powodowała wewnętrzną nirwanę. Potem jednak przypominała sobie kim jest jej ojciec i czar pryskał.
- Jak widać - odpowiedziała dziewczyna, odgarniając czarne włosy za ucho. - Zakładam, że to coś ważnego.
- Świetnie. W takim razie w ciszy wysłuchacie posłańca, który przybył, aby Wam o czymś opowiedzieć. Zaznaczę jeszcze raz, że to ważne, jak to ujęłaś, Roweno. - W jego głosie dało się wyczuć ironię, którą emanował na kilometr.
- Wspaniale - odparła atak i uśmiechnęła się do niego.
Lysander siedział jak na skazanie. Prawdopodobnie domyślał się o co chodzi i nie miał ochoty się z nikim tym dzielić. Do sali wszedł niski mężczyzna o krzywej postawie w okrągłych binoklach na nosie. Skinął głową w stronę Hansa, a potem w stronę dwójki czekających. Wolniutko rozwinął zwój papieru jakby się bał, że kartka się zniszczy i zaczął czytać.
- Drodzy mieszkańcy Wysp! - zaczął. - Jak wiecie, jednego z Naszych pobratymców, Healię, zaatakowali piraci. Rozpoczęły się krótkie zamieszki, które stłumiono. Ukochany książę Leonard William Ratchford wraz z królem Alexandrem Ratchfordem wspólnie podjęli decyzję o przyznaniu nowego współwładcy na wyspę Meiv. Prosimy o wypełnienie dokumentów mających na celu analizę i poznanie powyższego kandydata lub kandydatki. Gdy owi przedstawiciele krajów przybędą na Dwór Meiv, rozpocznie się rywalizacja. Więcej szczegółów znajduje się w spersonalizowanych kartach uczestników. Prosimy jednak, aby przedstawicielami Wysp byli wyłącznie potomkowie władców. Z pozdrowieniami książę i król Ratchford.
A więc to dlatego ją wezwał. Wszystko zaczęło nabierać sensu. Nie miała pojęcia w co się pakuje, ale wystarczyło jej jedno, jedyne słowo.
- Zgłaszam się na ochotnika - powiedziała.
 Cały jej świat runął w dół.

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz